Zrobiłam kawę z mlekiem i już chyba z przyzwyczajenia weszłam na bloga.
Martwi mnie to, że nie mogę wejść na bloga, bezpośrednio z wyszukiwarki, bo jednak jest tutaj masa mojej historii.
Jutro nareszcie wolne, jestem już tak strasznie zmęczona tymi wyjazdami i brakiem odpoczynku.
W pracy o dziwo dalej jest w porządku.
Wczoraj po pracy miałam kupić sobie wegańskie lody, bo są na promocji w Lidlu, ale na szczęście kupiłam pół litrowy kubek z Pepco i jestem naprawdę zachwycona.
Wczoraj zadzwoniłam na kolejny numer w sprawie korepetycji z matematyki i nie miałam jeszcze pierwszej lekcji, a już mam 80 przykładów i już jutro najpóźniej muszę to wysłać. A w środę pierwsza lekcja. Chociaż pierwsze wrażenie mega negatywne i drażni mnie to, że płacę przed lekcją, a nie po. Generalnie wątpię, żebym dogadała się z tą kobietą, ale spróbować zawsze można.
Na jutrzejszy angielski kompletnie nic nie zrobiłam, oprócz tego, ze przyszła do mnie książka ze słownictwem. Niesamowite jest to, jak moja korepetytorka we mnie wierzy. A ja ją nieustannie zawodzę!
Najgorsze jest to, że mama zaczyna dwutygodniowy urlop od dzisiaj i boję się jak to będzie z jedzeniem przy niej.
Waga trzeci dzień z rzędu to 50,08 i sama nie wiem czy się cieszyć czy bać.
W tym tygodniu tylko jeden dzień miałam w pełni czysty i pod kontrolą, jeśli chodzi o jadłospis.
Ale z drugiej strony nie miałam też mega napadów.
Za 6 dni Karków i nie mogę być taka ulana! a boję się, że przez stres z matmą i angielskim jedzenie wymknie mi się spod kontroli. A wiem, że to skończy się kolejną serią bardzo złych myśli na s.
najważniejsze, że mam już wagę kuchenną
i mogę wrócić do ważenia jedzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz