7 dni. Tydzień. Dokładnie tyle czasu minęło odkąd G. znowu zaczyna olewać to co ja mówię i gadamy t y l k o o niej. Jestem naprawdę rozczarowana i bardzo mnie to boli. W zasadzie to co ja sobie myślałam? Przecież właśnie dlatego nasz kontakt się urwał. Tylko, że w tedy ok. Fakt. Miałam nudne życie, ale teraz dzieje się u mnie naprawdę dużo i ja zawsze odpisuję na to co u niej, a ona kompletnie nic. Jestem bardzo ciekawa jak to wyjdzie z rozmową przez telefon i skype.
A naprawdę potrzebuję tej znajomości. Jakiegokolwiek kontaktu z innym człowiekiem. Boję się cokolwiek w tej kwestii ruszyć.
Z mamą nie potrafię rozmawiać w dalszym ciągu. Tylko o książkach i wyjazdach.
Co do wyjazdu to zamówiłam bilety na balet kijowski. I oby tylko udało się spełnić i to marzenie w tym roku. Musze kupić jeszcze ciuchy. I oby tylko wyszło!
Dzisiaj o 20:30 mam pierwszy kwadrans z niemieckim, bo już na urlopie zaczęłam do niego wracać. Aktualnie jestem na b1/b2 z angielskim i naprawdę muszę się za niego zabrać. Jutro mam lekcję na 10:00. A malutko się uczyłam.
Moje ćwiczenia to głównie hula-hop, rowerek ( który jest wybawieniem przez rozmowach) i kroki.
Jutro oprócz angielskiego czeka mnie sprzątanie u dziadków, bo przecież nawet z jednym dniem wolnym w tygodniu, nie mogą odpuścić. A do tego prawdopodobnie jazda, bo muszę jechać wymienić wycieraczki. I tłumaczenie.
Znowu bardziej mnie wypryszczyło na twarzy. Mam nadzieję, że ta maseczka z węglami pomoże, bo leki od dermatolog chyba już przestały działać.
Po urlopie było standardowe 51,5 kg. Teraz 3 dni pracy i jest równe 51 kg.
Wróciłam do liczenia kalorii, przez te 3 dni jadłam ok. 960, potem 1011, a dzisiaj na razie mam 741.
Może dobiję dzisiaj do 1200. Zresztą na razie nie nastawiam się na konkretne limity, tylko obserwuję.
Terapia z psycholog daje jakieś efekty, bo już aż tak się nie porównuję do innych. I czuję się o wielewiele pewniej w stosunku do osób na których widok dawniej się czerwieniłam. Ale jeszcze dużo pracy przede mną.
Boję się też tych drugich zmian i jak to będzie w przyszłym tygodniu, bo to będzie najtrudniejszy sprawdzian. Ale na razie oby nie zawalić jutrzejszego wolnego dnia i do końca tego tygodnia. A dopiero potem martwić się drugą zmianą. Ale z nią widzę się dopiero w czwartek, niestety.
Nie powiedziałam jej jeszcze o cięciu się, bo to na razie trzyma mnie w ryzach przed objadaniem się.
Pomimo tego widzę jak wielkie postępy zrobiłam. Nie mogę dać się stłamsić tej znajomości.
W piątek mam godzinę jazdy, ale najwyżej zapłacę na miejscu.
Czuję się bardzo przerażona,
z tymi emocjami na zewnątrz.
Liczenie kalorii trochę pomaga.
Mam gdzieś jak będą wyglądać moje nogi,
od cięcia się.
Najwyżej nie będę zakładać krótkich spodenek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz