20-26/07/20 tydzień urlopowy
20.07- byłam na wycieczce we Wrocławiu, zobaczyłam Ostrów Tumski, Mosty, Muzeum Narodowe z zewnątrz, ale największe wrażenie zrobiła na mnie Aula Leopoldina na Uniwersytecie Wrocławskim, Oratorium Marianum i to zabytkowe wnętrze oraz Biblioteka Osslińskich, i Wieża Matematyczna + pomnik Zwierząt Rzeźnych na jednej z uliczek, widziałam zbyt wiele by to opisać. Przewodniczka była bardzo dobra i jestem zachwycona tym wyjazdem. Z jedzeniem było super, bo wypiłam dwie skinny cofee + swoje kanapki.
21.07- byłam w Zamku w Mosznej i na zewnątrz jest bajkowy, ale wewnątrz zdecydowanie widać wpływ protestantyzmu. Moim zdaniem jest to o wiele uboższa wersja Książa.
22.07- przegląd zaliczony i zaczęłam ostatni etap gdzie jem tylko swoje fit wypieki.
23.07- posprzątałam gruntownie cały pokój, robiłam tartę na spodzie z nerkowców z musem malinowym od Lewandowskiej i tutaj rozcięłam sobie palec blenderem. Mnóstwo krwi i chyba nie zapomnę tego bólu, cały wieczór na pogotowiu i l4 do dzisiaj. Matka dokończyła ten placek, ale byłam o to zła, ale innego wyjścia już nie było.
24.07- znowu do miasta na kontrolę, ale teraz wszystko jest na telefon i tylko dobrze, że kupiłam opatrunki.
25.07- w dalszym ciągu kończyłam tę tartę Lewandowskiej jako ostatni etap i to był straszny ból.
27.07- w poniedziałek do chirurga i na szczęście z palcem jest ok.
+ każdego dnia oprócz poniedziałku miałam lekcję z matmy korepetytorką, więc nie poddaje się.
I od tego tygodnia zaczęłam dietę z Lewą i trzymam się jadłospisu. Mam już -1,6 kg w ok. 12 dni.
Przez tego palca ze wszystkim jestem do tyłu, a cały czas coś robię, tylko tak długo mi schodzi.
31/07/20
Dzisiaj już lepiej, trochę się boję jak to będzie jutro w pracy.
Wyzwanie z Lewą trwa i dzisiaj też muszę poćwiczyć i jeszcze zrobić matmę.
Chciałam w tym roku 3 wyjazdy, ale muszę odpuścić ten trzeci, bo znowu korona się szerzy i aż strach gdzieś jechać, a poza tym, byłam na l4 i miałam masę wydatków, a w marcu byłam w Dziurawym Kotle i trochę pospacerowałam po Krakowie. Więc zaliczę to jako trzeci wyjazd i w tym wypadku uznaję sprawę za zamkniętą. Jeśli uda mi się zdać matmę za rok, to będę najszczęśliwsza zwiedzając wszystko ze spokojną głową.
Głowa mi świruje od tego jedzenia, ale nie mogę szarpać, bo nic mi to nie da. Tylko i wyłącznie to trzymało mnie w miejscu przez dwa lata.
Uczę się balansu.
Tak bardzo chcę już jeść po te 1000 kcal lub mniej, tak bardzo za tym tęsknie, ale z drugiej strony wiem, że przez to nie będę mieć siły na inne cele, ale tak bardzo nie potrafię przestać o tym myśleć.
Powoli godzę się, że już nigdy nie przestanę, że to zawsze we mnie będzie i zawsze będzie wracać.
Ja mogę tylko balansować, żeby nie doprowadzić do piekła.
Muszę jeszcze bardziej skupić się na jadłospisach.
Chcę i osiągnę to co sobie zamierzyłam.
Będę chuda!
Teraz jestem już mądrzejsza i na pewno parę rzeczy zrobię inaczej.
Jutro do pracy, motywacja do odchudzania skacze.
"Ja mogę tylko balansować, żeby nie doprowadzić do piekła."
OdpowiedzUsuńMoja zgoda i akceptacja w 100%.
Jak czytałam o tym palcu i blenderze to zrobiło mi się autentycznie słabo... AUŁA!!! Biedactwo, chwila nieuwagi i taki shit.. Ale fajnie że wyjazd taki udany, zawsze to trochę podładowane baterie. Powodzonka ;)
OdpowiedzUsuń