piątek, 31 lipca 2020

18:30

20-26/07/20 tydzień urlopowy
20.07-  byłam na wycieczce we Wrocławiu, zobaczyłam Ostrów Tumski, Mosty, Muzeum Narodowe z zewnątrz, ale największe wrażenie zrobiła na mnie Aula Leopoldina na Uniwersytecie Wrocławskim,  Oratorium Marianum i to zabytkowe wnętrze oraz Biblioteka Osslińskich,  i Wieża Matematyczna + pomnik Zwierząt Rzeźnych na jednej z uliczek, widziałam zbyt wiele by to opisać. Przewodniczka była bardzo dobra i jestem zachwycona tym wyjazdem. Z jedzeniem było super, bo wypiłam dwie skinny cofee + swoje kanapki.
21.07- byłam w Zamku w Mosznej i na zewnątrz jest bajkowy, ale wewnątrz zdecydowanie widać wpływ protestantyzmu. Moim zdaniem jest to o wiele uboższa wersja Książa.
22.07- przegląd zaliczony i zaczęłam ostatni etap gdzie jem tylko swoje fit wypieki.
23.07- posprzątałam gruntownie cały pokój, robiłam tartę na spodzie z nerkowców z musem malinowym od Lewandowskiej i tutaj rozcięłam sobie palec blenderem. Mnóstwo krwi i chyba nie zapomnę tego bólu, cały wieczór na pogotowiu i l4 do dzisiaj. Matka dokończyła ten placek, ale byłam o to zła, ale innego wyjścia już nie było.
24.07- znowu do miasta na kontrolę, ale teraz wszystko jest na telefon i tylko dobrze, że kupiłam opatrunki.
25.07- w dalszym ciągu kończyłam tę tartę Lewandowskiej jako ostatni etap i to był straszny ból.
27.07- w poniedziałek do chirurga i na szczęście z palcem jest ok.
+ każdego dnia oprócz poniedziałku miałam lekcję z matmy korepetytorką, więc nie poddaje się.
I od tego tygodnia zaczęłam dietę z Lewą i trzymam się jadłospisu. Mam już -1,6 kg w ok. 12 dni.
Przez tego palca ze wszystkim jestem do tyłu, a cały czas coś robię, tylko tak długo mi schodzi.

31/07/20
Dzisiaj już lepiej, trochę się boję jak to będzie jutro w pracy.
Wyzwanie z Lewą trwa i dzisiaj też muszę poćwiczyć i jeszcze zrobić matmę.
 Chciałam w tym roku 3 wyjazdy, ale muszę odpuścić ten trzeci, bo znowu korona się szerzy i aż strach gdzieś jechać, a poza tym, byłam na l4 i miałam masę wydatków, a w marcu byłam w Dziurawym Kotle i trochę pospacerowałam po Krakowie. Więc zaliczę to jako trzeci wyjazd i w tym wypadku uznaję sprawę za zamkniętą. Jeśli uda mi się zdać matmę za rok, to będę najszczęśliwsza zwiedzając wszystko ze spokojną głową.
 Głowa mi świruje od tego jedzenia, ale nie mogę szarpać, bo nic mi to nie da. Tylko i wyłącznie to trzymało mnie w miejscu przez dwa lata. 
Uczę się balansu.
Tak bardzo chcę już jeść po te 1000 kcal lub mniej, tak bardzo za tym tęsknie, ale z drugiej strony wiem, że przez to nie będę mieć siły na inne cele, ale tak bardzo nie potrafię przestać o tym myśleć.
Powoli godzę się, że już nigdy nie przestanę, że to zawsze we mnie będzie i zawsze będzie wracać.
Ja mogę tylko balansować, żeby nie doprowadzić do piekła.

Muszę jeszcze bardziej skupić się na jadłospisach.
Chcę i osiągnę to co sobie zamierzyłam.
Będę chuda!
Teraz jestem już mądrzejsza i na pewno parę rzeczy zrobię inaczej.
Jutro do pracy, motywacja do odchudzania skacze.


wtorek, 28 lipca 2020

8:19

29/07/20
Równe 10 dni mnie to nie było, szalone tempo.

Wczoraj wielka kłótnia z matką, nawet mi się już nie chce w tym grzebać, nie mam siły.  Jestem wścieka, bo na końcu jak zwykle odjebała samarytankę i to ona jest najbardziej pokrzywdzona, a do tego wspaniałomyślnie mi wybacza XDDDD trzymajcie mnie XDDD typowa kłótnia z matką, zawsze się tak kończy. Może w końcu też muszę zacząć odpierdalać świętą i wybaczać wszystkim na około, zamiast przeprosić, bo to moja wina?? Ciekawe. Jeszcze tylko 3 dni l4 i już się nie mogę doczekać kiedy wrócę do pracy, bo tyle wolnego to już dla mnie za długo, a z nią to w ogóle.
Waga spadła do 52,6. Wczoraj miałam załamanie w diecie, po tej kłótni z matką poszłam i zajadłam ciastkami i czekoladkami fit i nie fit. Jestem wściekła! Ale to nie chodziło o wściekłość, to kontroluję, ale o to, że straciłam kontrolę nad jedną sytuacją w moim życiu i popełniłam błąd (nawet nie ja, jak się później okazało) Ja po prostu sobie nie radzę z tym, że popełniam błędy. Wszystko musi iść dobrze, sprawnie i szybko inaczej mam napad, nie wiem z której strony do tego podejść, żeby to zmienić, ale coś muszę wymyślić.
Z matmą się nie wyrobię do 2021, nie ma szans. Dopiero od grudnia się z nią uczę i umiem, bo rozumiem, ale do matury trzeba masę ćwiczeń, a ja robię dopiero ćwiczenia, żeby się nauczyć, a nie powtórzyć. Po prostu braknie mi tego roku, a może nawet pół. Jest sierpień zaraz, a ja robię zadań na 3 PUNKTY z całego arkusza, to się nie uda. Ale za 2 lata już tak, przeraża mnie ten polski potem i jak ja to wszystko pogodzę, ale teraz już nie mogę tego zostawić, ani potem jak nie zdam w 21, bo za dużo kasy, czasu i nerwów w to wpakowałam. I nie mówcie mi, że zdam, bo właśnie na spokojnie, bez paniki, wytłumaczyłam dlaczego nie. Nawet sama korepetytorka już nie powtarza ciągle, że zdam, bo idziemy za wolno z materiałem. A szybciej nic nie da bo się gubię. Wyć mi się chce, ale trudno, trzeba zacisnąć zęby i nastawić się na jeszcze cięższą pracę. I tak teraz to już muszę zdać, nie ważne kiedy i co.
Dzisiaj 32 dzień wyzwania z ćwiczeniami. Naprawdę muszę zacisnąć zęby z tym gotowaniem i dopóki nie zobaczę 51 pilnować tych jadłospisów na równi z matmą, moje dwie świętości. Błagam, obym się tylko wyrobiła.


Potem napiszę drugą notkę z podsumowaniem tego co udało mi się zrobić, kiedy mnie tu nie było.

niedziela, 19 lipca 2020

17:26

19/07/20
Jutro wycieczka do Wrocławia+ galeria. 
Chyba dopiero teraz widzę jak duży progres zrobiłam.
Rok temu zajadałam emocje i niestety to co najwyraźniej pamiętam tam jedzenie w pociągu przed.
W tym roku tak nie będzie, o nie!
Wagowo wręcz jest gorzej, ale jeśli chodzi o nawyki, to jest naprawdę spory progres.
A progres w mojej głowie jest nie do opisania.
Jest mi ciężko, ale jest warto.
Czuję lekkie podekscytowanie i radość, ale już nie na takim poziomie. I to jest ok, to jest dobre.
Najciężej jest trzymać matkę na dystans, bo to ona najbardziej mnie niszczy. Strasznie boję się tego tygodnia urlopu z nią. Aż mnie wykręca, ale na razie ten niecały jeden dzień razem jest ok.. wciąż mam te swoje bariery. Nie dam sobie znowu wejść do głowy! 
Muszę jednak na dniach zmusić się do upieczenia tego fit ciasta, chociaż mnie to przeraża, ale ostatecznie nie warto pomijać etapu, tylko po to, żeby ścigać się z kimś na zgubione kilogramy.
Wygram tylko w tedy kiedy będę robić to tylko i wyłącznie dla siebie. A głodówki na sokach, leci i wiem jakie to wspaniałe uczucie, ale ja przechodziłam już przez to wszystko. I tym razem zrobię to lepiej.

Chce mi się wyć jak myślę o tej wadze. Wyzwanie z Lewą trwa i wymiary stoją, tylko ww talii mam -1cm, ale co z tego skoro w udzie jest +1 cm. I dosłownie chce mi się wyć z rozpaczy.
Wczoraj dwa treningi i jestem na bieżąco po jednym dniu przerwy.
Dzisiaj mam przed sobą 40 minut i muszę siąść do zadań z matmy. 


piątek, 17 lipca 2020

Samotność

Jestem samotna i tyle. Ludzie wyjeżdżają gdzieś że znajomymi, gadają, nawet zatrzymają się na chwilę w sklepie żeby z kimś pogadać. A ja co? Dobrze, że już chociaż umiem być wyniosła i  ie marzę się z byle powodu. Cały czas się boję, że ktoś zobaczy, że to wszystko to jedna wielka farsa. Miliony zadań na głowie, dieta, ćwiczenia. Bzdura! Samotność na ramieniu. Ta stara, pomarszczona szara jędza opłata mnie tak, że aż mnie dusi. Siedzę z matką w domu, ale cisza aż w uszach dzwoni. Ale na nią nie mogę liczyć bo ona mnie zje i to od tego się zaczęło.
Zrobię jutro to ciasto, w niedzielę Skansen, w poniedziałek Wrocław. Po jednym kawałku dziennie i do tego ogarnięte posiłki.
I muszę skupić się na diecie i gotowaniu bo naprawdę oszaleję.
Mam 25 lat i rozrasta się to od 5 lat.
Myślę, że 90% mojego ed to skutek samotności.
Teraz mam jedną z wyższych wag i boję się iść jutro do pracy.
Jutro ostatni dzień i urlop. Nie wiem czy bardziej boję się pracy czy urlopu.


Zastanawiam się czy od jutra zacząć dietę z Lewą czy jednak te wypieki własne i dokończyć ten proces. Ale chyba odpuszczę.
Bo psychicznie nie wytrzymam.
Tylko niskie bmi pomaga jakoś to przetrwać
A waga 53.5 najwyższa od ponad roku jest dla mnie grobem psychicznym.
Chcę płakać, ale tak bardzo nie mogę.

wtorek, 14 lipca 2020

7:40

15/07/20
Prawie tydzień od ostatniego wpisu. 
Nie mam czasu nawet spać, wszystko dzieje się w bardzo szybkim tempie.
Niby mam świadomość, że sama to rozruszałam, ale chyba jednak sama sobie narzuciłam zbyt szybkie tempo. 
Co do diety jest ok, jem tylko fit słodycze i no niestety najbardziej to czuć po kieszeni. W przyszłym tygodniu chcę już ograniczyć + wypieki własne. Trudno ile bym nie wydała, tak musi być. Tak to zaplanowałam i tak to zrobię. I wyjebane nawet w to, że ja sama jestem tym najbardziej przerażona, bo chcę ciąć, ciąć, ciąć!! 
 Nie ważę się, ale czuję po boczkach, że zlatuje ten oporny tłuszcz. Tylko uda wydają mi się coraz większe. Wczoraj kolejny dzień wyzwania z #Lewawracadoformy. Robiłam 40 min abs od 23:10 do 23:50, ale zmieściłam się w danym dniu. Dzisiaj ponad 1h. Jestem ciekawa tego treningu+ codziennie kroki i hula-hop. 
 Byle do soboty i urlop przez tydzień. Boję się bardzo, bo jest razem z matką. Nie mogę popuścić moich murów, które wybudowałam, bo mnie zniszczy! to jest tak bardzo ciężkie zadanie.
  Jestem w trakcie ustalania wyjazdów, Wrocław z przewodnikiem w trakcie, niedziela i skansen ponoć ugadane. Oby wyszło i amen. Na pewno nie będzie to dla mnie takie doświadczenie jak w tamtym roku pod względem jedzenia. O nie! Cały czas kołacze mi się w głowie, że to w sumie bardzo żałosne.
 Wrocław z przewodnikiem, Skansen i Jurapark. Chciałam też Toruń, ale godzę się, że w tym roku to niepotrzebne ryzyko i za rok będzie bardziej odpowiedniej. Nie można mieć wszystkiego. No trudno, to dopiero drugi rok, jeszcze będzie pięknie, a od czegoś trzeba zacząć.
 Matma idzie słabo i jak po grudzie, ale codziennie przynajmniej 40 minut nad tym siedzę, chociaż nieraz i tak kończę z pustą kartką, ale błagam wszystkie bóstwa niech przyniesie mi to jakieś efekty.
Ciągle gdzieś gonię i biegnę, brak mi czasu i tchu, najbardziej w świecie boję się tylko, że na końcu nie dogonię tego czego pragnę złapać, albo mimo wszystko nawet tego nie dotknę.
Czasami chce mi się płakać, tak bardzo jestem zmęczona, a urlop nie zapowiada się lżej, a wręcz ciężej. Trudno, odpocznę jak już pokonam matmę i będę wyglądać tak jak to ja chcę.
Ps.: nie podoba mi się cytat na belce, ale nie mam czasu i sił znaleźć nic lepszego.
ten wpis też mi się nie podoba.
chciałabym wszystko robić więcej i lepiej,
ale jedyne co muszę to trochę odpuścić.
popieprzone to wszystko.

wytrzymam w tym stopniowo i powoli we wszystkim, wytrzymam!
cm w dół.

czwartek, 9 lipca 2020

13:46

Tak nienawidzę tego ciała, że paraliżuje mnie myśl o wyjściu z domu, a zaraz do pracy. 
To jest wstyd, a nie ciało.

poniedziałek, 6 lipca 2020

12:05

Wreszcie mam chwilkę czasu, żeby tutaj zajrzeć. 
Chwała drugim zmianom! Poprzedni cały tydzień wstawałam o 5:00, a kończyłam ogarniać wszystko ok. 23:00.
Jestem wyczerpana. 
Co do wyzwania to mam zakwasy, ale i tak nie wiem, bo nie za bardzo mam czas, nie chcę odpuszczać, ale nie wiem jak to będzie.
Z matmą coś ruszyło, powtórki z wartości bezwzględnej poszły mi świetnie, a to był mój mega problem.
Funkcję kwadratową jak na mnie to od razu dobrze załapałam i dzisiaj posiedziałam godzinkę nad zadaniami i póki co jest dobrze.
Tylko angielski bazuje tylko na lekcjach, ale trudno. Najważniejsza jest matma.
Mama oficjalnie zgodziła się na 3 szybkie tripy w te wakacje, ale będę zadowolona nawet z dwóch, bo jednak nie chcę się rozpraszać co do matmy. A jak już zdam to co chcę zdać, to mogę sobie podróżować. Po prostu szkoda mi odpuszczać rok, gdzie jego nie ma na wakacje i nie zobaczyć nic nowego, ale w głębi czuję, że to nie jest właściwe.
 Wczoraj i dzisiaj nie liczę kalorii, nie wiem jak dalej. Skupiam się na całkowitym odstawaniu masła i białego pieczywa. Planowałam w tym tygodniu skupić się na pieczywie, bo to dla mnie łatwiejsze, ale mama akurat żądnego nie kupuje, więc skoro nie mam tego w domu to takie odstawianie jest bez sensu i ten tydzień będę ogarniać masło. A to dla mnie mega trudne, bo jednak zawsze bardzo mnie do niego ciągnie. Nawet się nie nastawiam, że zajmie mi to tylko tydzień.
Sukces jest taki, że dzisiaj leci 8 dzień jak nie jem ketchupu, a to też dla mnie wielkie osiągnięcie.
Staram się sobie trochę bardziej odpuszczać i aż tak siebie nie cisnąć. Sama moja korepetytorka z matmy i inne osoby też ciągle mi mówią, żebym sobie odpuściła. Więc próbuję, ale jest bardzo ciężko. Boję się, że przegnę i za bardzo sobie odpuszczę i jeszcze wrócę do tych czasów gdzie kompletnie siebie nie cisnęłam i luz miałam 24 na dobę, a tak bardzo nie chcę tam wracać, ale może faktycznie kiedy trochę sobie odpuszczę to będzie to dla mnie lepsze? Strasznie to trudne i ciężkie.
Po pierwszym tygodniu ćwiczeń z niektórych miejsc poleciało mi sporo cm z innych mniej, z innych wcale. ale chyba widzę, że optycznie się zmniejszam. 
waga mi nie potrzeba.

piątek, 3 lipca 2020

18:54

 03/07/20
Cierpliwość i systematyczność to zdecydowanie coś w czym jestem najsłabsza.
To będzie diablo ciężkie zadanie.

Jestem kompletnie wyczerpana po
poniedziałkowych zakupach
wtorkowym angielskim po pracy
środowej matmie
czwartkowym fryzjerze i ogarnianiem auta
dzisiaj padłam, nie wiem jak zrobię ten trening dzisiaj. Matmę przełożyłam na jutro i niedzielę, wczoraj się nie uczyłam, dzisiaj też nie mam sił.

Kupiłam Vogue i mam nadzieję, że będzie mnie inspirował.+ National Geographic o Da Vinci, może dowiem się czegoś nowego i Business English, żeby opanować nowe słówka.

 Samorozwój pełną parą.

Kompletnie się sobą brzydzę i tym ciałem. Nie liczę kalorii, zjadłam dzisiaj kromkę chleba bezglutenowego jasnego, może obłuda nie wliczam tego do białego pieczywa. Resztę opakowania wyrzucę. Trudno. Grunt to nie dać się złamać.
Niecały tydzień ćwiczeń, a ja już widzę efekty na brzuchu i delikatne mięśnie i ramiona wyglądają lepiej.
Jeszcze tylko jutro, wolne i nareszcie do pracy na 15:00, czyli poranne tv, kawa na spokojnie, pisanie tutaj, czytanie blogów i postów. Tak bardzo za tym tęskniłam.
Jeden czerwony dzień na dole, nie przekreśla całej reszty.

czwartek, 2 lipca 2020

17:18

02/07/20
Dawno nie było tutaj tak długiej przerwy.
Chciałabym wrócić do tej poprzedniej regularności, ale
sama nie wiem czy mam o czym pisać.
Aktualnie mocno pozmieniałam sobie w głowie.
Wreszcie w 100% wiem jak wyglądam.
W ubraniach bardzo szczupło, wręcz chudo. W zasadzie to zależy od tego jak się ubiorę.
Wczoraj zrobiłam sobie zdjęcia sylwetkowe i jest tra-ge-dia. I to wielka.
Sylwetkę mam szczupłą, ale to ciało jest strasznie ulane, a podbrzusze i uda to dramat.
Staram się nie załamywać ani nie ciąć od razu do mniej niż 1000.
Przez ciężki tydzień analizowałam wszystko co jem. Bez obcinania kalorii, napadów.
Po prostu to jak jem normalnie, to co wypracowałam u psycholog.
Głowa wariowała na maxa, ale dałam radę. I teraz wiem, że jedząc 1900-2400 moja waga waha się od 50.09- 51.5/6 max. A moja najniższa waga z prawidłowym bmi to 51 kg, więc dziękuję mojemu metabolizmowi.
Wynika mi z tego, że:
- znowu muszę całkowicie wyrzucić białe pieczywo, bo jednak po tych trzech latach jakoś do niego wróciłam.
- fakt, nie jem już stricte kupnych słodyczy jak batony, te mini czekoladki,knopersy, ptasie mleczka itp. te rzeczy jednorazowe i to wielki sukces, ale wciąż jem tego masę na wagę: cukierki, ciastka i czekoladę (te w kawałkach na wagę)
- na wpół wyeliminowałam ketchup, więc została jeszcze druga połowa
- masło, chyba najgorszy mój wróg
- dżemy i budynie- zastąpić zdrową wersją
- nie mam żadnych stałych posiłków, bardziej skubię niż jem
-mam o wiele mniej ruchu przez naukę matmy i kupno auta
- ostatnie jedzenie, bo nie posiłek właśnie ok 20/21

Na razie od tego tygodnia całkowicie wykluczyłam białe pieczywo i ketchup, jest trochę ciężko, ale zamiast tego jem więcej zdrowych i (nie) słodyczy, ciężko mi z tym strasznie, ale do końca tygodnia już nic nie ruszam. Bo od przyszłego tygodnia wprowadzam ostatni posiłek max 17:00/18:00 i NIC
 po pracy+ nie tykam masła.

Jestem w trakcie wyzwania #Lewawracadoformy i w końcu ćwiczę naprawdę regularnie. I modlę się, żebym naprawdę zgubiła jakieś centymetry i przede wszystkim zachowała regularność, bo naprawdę ją zgubiłam.

Staram się nie panikować i nie ciąć wszystkiego na raz, chociaż czuję się tragicznie w swoim ciele, do tego stopnia, że wręcz wewnętrznie momentami łkam. Tak bardzo kurwa nienawidzę tego ciała!
Ale nagłym szarpaniem nic nie zrobię, bo z tego, że zlecę do 49kg w miesiąc, jak w dwa tygodnie wrócę. Tu chodzi o stałą zmianę.
Staram się też tłumaczyć sobie, że to, że inni schudli nie robi ze mnie automatycznie grubasa, ale mam ochotę się zabić kiedy widzę jak inni chudną. Nie umiem tego racjonalnie wytłumaczyć.
Psychicznie  czuję się tragicznie.
Psycholog pisała do mnie, że już przyjmuje stacjonarnie i na pewno jakoś by mi to pomogło i być może w końcu ruszyłabym tę samotność, ale na pewno nic bym nie schudła i zabrałoby mi to czas który poświęcam matmie, więc chyba raczej spasuję.

Przeraża mnie to, żę zajmie mi to rok, albo i ponad, że być może pierwsze spadki wagi i efekty zobaczę dopiero za 2/3 miesiące, ale muszę to wytrzymać. 

W przyszłym tygodniu będę już pisać regularnie, bo w końcu mam drugą zmianę, pod koniec miesiąca wpadnie mi urlop, więc chcę znowu wbić się w rytm.

Matma idzie raz lepiej, raz gorzej, ale nie odpuszczam. Miałam spine z korepetytorką, bo za bardzo to olewała, ale teraz mam lekcje nawet 3/4 x tydzień. To co przerobiłam kilka miesięcy temu umiem, ale wg. mnie za słabo. A zadania dowodowe+ te z 3/4 punkty to dla mnie czarna magia tak, że ostatnio o mało nie wybuchnęłam. Jutro kolejna lekcja. Dzisiaj o 18:30 live. I non stop nie mam czasu.
ale to dobrze, przynajmniej nie czuję się samotna.
a no i, byłam u fryzjera. Nie mam już grzywki na prosto, tylko jest wycieniowana na boki, włosy są sporo podcięte i wycieniowane, ale to dlatego, że były bardzo zniszczone. Dziwnie mi na razie, ale twarz na pewno wygląda szczuplej. Fryzjerka proponowała też ombre, ale nie jestem osobą, która robi wszystko na raz, już nie. Trzymam się środka i muszę nauczyć się cierpliwości.

Koniec. 07/04/21

19:21 Spędziłam tutaj dużo czasu, jako Imprefect podpisywałam się jeszcze w gimnazjum. Nie ma już Imperfect, ta osoba już odeszła. Nazwa teg...